Do Turcji jechaliśmy samochodem. To miała być spontaniczna objazdówka po Europie bez ustalonej trasy, ze spaniem w samochodzie. Celem były zakupy w Istambule i most Bosforski – niestety samochód miał inne plany.
Most Bosforski w Istambule i wjazd do Azji samochodem były celem naszej samochodowej podróży przez Europę. Wyruszyliśmy z Polski przejeżdżając przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię dojeżdżając do Turcji. Tam, bez większych problemów, ale w ogromnych korkach wjechaliśmy do Istambułu. Udało nam się zwiedzić miasto. Spacerowaliśmy po centrum miasta, które jest zlepkiem wielu kultur, które przez tysiąclecia władały tym terenem. Pałac prezydencki urządzony w pałacu sułtanów osmańskich w miejscu, w którym wcześniej stał pałac cesarzy bizantyjskich. Hagia Sofia, która przed laty była chrześcijańską bazyliką, by później stać się meczetem – aktualnie to muzeum. Zaraz naprzeciw jej stoi Błękitny Meczet. Stamtąd udaliśmy się do serca miasta, czyli na wielki bazar. Można tam kupić dosłownie wszystko – ubrania, tkaniny, naczynia, przyprawy czy słynne tureckie słodycze. To miejsce to również królestwo podróbek. Na bazarze w godzinach szczytu jest tak ciasno, że iść trzeba z tłumem, zatrzymanie się przy konkretnym stoisku jest nie lada wyzwaniem.
Zobaczyliśmy najważniejsze miejsca, zrobiliśmy zakupy i wyruszyliśmy na podbój azjatyckiej części miasta… Bez większego problemu dojechaliśmy na Most Bosforski i tutaj zaczęły się schody. Samochód odmówił posłuszeństwa i dalszej współpracy. Widocznie wjazd do Azji nie sprawił mu takiej radości jak mi. Krótka przerwa na zdjęcia i kontrola stanu uszkodzeń samochodu. Podjęliśmy decyzję o powrocie.
Nie odjechaliśmy daleko i zatrzymaliśmy się na noc w maleńkim hotelu przy plaży. Samochód nie nadawał się na dłuższą trasę, ale też w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby go naprawić. Kiedy dojechaliśmy do hotelu było już ciemno, zasnęliśmy szybko, a rano zmartwienia dotyczące samochodu przyćmił widok z okna i piękna, pusta plaża…
Spędziliśmy wspaniałe pół dnia na plaży! Jednak czym bliżej wyjazdu, tym bardziej zastanawialiśmy się jak daleko jeszcze dojedziemy uszkodzonym samochodem. Zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy dalej, w podróż powrotną do domu trzymając kciuki, aby samochód podołał trudom podróży. Droga powrotna prowadziła autostradą E80 przez Bułgarię. O to właśnie nam chodziło, wyjechać działającym samochodem z Turcji. To nam się udało, jednak ani kawałka dalej nie byliśmy w stanie tym samochodem jechać. Kierownica całkowicie odmówiła posłuszeństwa. Jak się później okazało śruba w jej wnętrzu, a dokładnie jakaś nakrętka na niej tak się przekręciła, że kręcenie kierownicą były bezsensowne – koła nie reagowały na jej ruchy, co skutkowało tym, że jechać mogliśmy tylko prosto. Parę kilometrów za turecką granicą, po środku niczego, w Bułgarii, ale na tyle blisko do Grecji, że korzystaliśmy z ich sieci telefonicznej zatrzymaliśmy się na poboczu i próbowaliśmy wezwać pomoc drogową. W międzyczasie zapadł zmrok i tak czekaliśmy około 2 godzin na lawetę. Dojechała około północy i z trudem wciągnęła na siebie ważący prawie 3 tony samochód. Ruszyliśmy do najbliższego serwisu, który okazał się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Dwa dni czekania na części i udało im się naprawić tam samochód, a przynajmniej jego kierownicę. Na miejscu okazało się, że nie działa również amortyzacja, ale podjęliśmy decyzję, że z tym da się jechać i skacząc na każdej dziurze czy nierówności wyruszyliśmy dalej do Polski.
Fragment tej podróży, przez Rumunię opisany jest również na blogu – tutaj.
PS. Dziś, trzy lata później samochód ten dalej mamy, co więcej przygód z nim mamy równie dużo.
1 listopada 2020 @ 10:44
Takie przygody zostają z nami na całe życie, na pewno będzie co wspominać. Podróże właśnie takie są, że nigdy nie wiadomo, czym nas zaskoczą, co się wydarzy, ale zdecydowanie warto podróżować.
11 kwietnia 2020 @ 14:06
Wow! Mega odwaga z Waszej strony, żeby zdecydować się na tak długą podróż samochodem. Podziwiam mocno.