Wioska rybacka Tanji to kolejne miejsce, które warto odwiedzić w Gambii (najmniejszym państwie w Afryce). Jedną z pierwszych wypraw na jaką się wybraliśmy w Gambii była właśnie ta – w poszukiwaniu wioski rybackiej. Znaleźliśmy, ale z przygodami…
Do wioski rybackiej wybraliśmy się w trzeci dzień pobytu w Gambii. Nie licząc wyjazdu do małpiego parku był to nasz pierwszy wypad poza Banjul. Z mapami w rękach i kapeluszami na głowach ruszyliśmy przed siebie. Jako że nawigacje satelitarne nie do końca się tam sprawdzają, zdecydowaliśmy, że jedziemy według map. Jechaliśmy według tego co wskazywała mapa. Jak się później okazało – na jednym skrzyżowaniu zamiast pojechać prosto – skręciliśmy w prawo. Tak miało być krócej. Niestety na naszej mapie drogi betonowe i polne zaznaczone były tak samo. Chcąc sobie skrócić drogę trafiliśmy na te polne. A więc, ahoj przygodo!
Standardowo dojazd z miasta do wioski rybackiej Tanji zajmuje około godziny ( 30km) i prowadzi wzdłuż wybrzeża asfaltową droga, po drodze mijamy wtedy rezerwat ptaków. Nasza trasa była trochę bardziej skomplikowana, nie umiem jej niestety odtworzyć, ale prowadziła wąskimi, polnymi drogami wzdłuż lokalnych chat, z których ludzie patrzyli na nas jakbyśmy byli pierwszymi białymi ludźmi jakich widzieli w życiu… może tak było? Kilkukrotnie trafiliśmy w ślepą uliczkę więc trzeba było wycofać się z drogi i szukać innej. Po ponad dwóch godzinach krążenia po lokalnych polach i wioskach pełnych mocno zdziwionych naszym widokiem ludzi, podróż w poszukiwaniu wioski rybackiej nie miała końca… i wtedy … przyszedł czas na kompas! Udało się, podążanie w kierunku zachodnim doprowadziło nas do asfaltowej drogi, a stamtąd po kilku minutach dojechaliśmy do wioski rybackiej. Jakież to było proste!


Było już późne popołudnie, zaparkowaliśmy samochód i poczuliśmy ten zapach… miliard ryb w okolicy, ludzie patroszyli je, przygotowywali, wędzili wszędzie wokoło! Do tego mnóstwo kotów czekających na swoją porcję. Miejscami zapach był nie do zniesienia….naprawdę tylko dla tych o mocnych nerwach. Spacerowaliśmy między budami z wędzonymi i smażonymi rybami, stoiskami z surowymi rybami na sprzedaż oraz ogromną ilością ludzi wybierających tu coś dla siebie. Takiej dużej ilości ryb w jednym miejscu jeszcze nie widziałam! Co za tym idzie, tak mocnego zapachu też jeszcze nie czułam 🙂






Spacerując wąskimi uliczkami weszliśmy do jednej z wędzarni żeby popróbować lokalnych ryb. Świeżo wędzone, jeszcze ciepłe ryby smakowały naprawdę dobrze. Do tego miejsce dodawało im smaku, wszędzie dookoła mnóstwo było wędzonych ryb różnych gatunków.
Powoli zbliżał się zachód słońca, pospacerowaliśmy jeszcze chwilę po targu rybnym i udaliśmy się na plażę. Pełno tam było biegających dzieciaków, a z morza spływały ostatnie łodzie rybackie z połowu. Jeden z najładniejszych zachodów słońca jaki widziałam. Na plaży odbywał się niezwykły spektakl pełen kolorów i zapachów.
Do hotelu wróciliśmy już normalną trasą, szybko i bez dodatkowych atrakcji.
O wiosce krokodyli w Gambii poczytacie tutaj.
17 czerwca 2015 @ 12:49
Troszkę zazdroszczę Ci tej dzikiej, czarnej Afryki, która jest na mojej liście marzeń.
17 czerwca 2015 @ 12:56
Skoro jest na liście to na pewno w końcu się tam wybierzesz… ja na mojej mam Amerykę Południową, co o niej sądzisz? 🙂